Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Bajka o Głupim Podróżniku.

Nie sądzę, że to tak działa. Nie sądzę, że to właśnie jest wyznacznikiem głupoty. Jeśli jest - chcę być głupi. Był kiedyś człowiek, który wybrał się w daleką podróż. Nigdy nie miał zbyt wiele - wystarczyło mu na tyle, by przeżyć i móc spokojnie zwiedzić tereny, które zawsze pragnął zobaczyć. Nie miał rodziny ani przyjaciół, ale nie był nieszczęśliwy - cieszył się każdym dniem, każdą chwilą życia, nie mogąc nasycić się pięknem otaczającego go świata - miał jednak jeden problem: był naiwny ludzie uważali go za bardzo, bardzo głupiego. Spotkał najpierw na swojej drodze starszą kobietę, która udawała biedną i głodną, więc oddał jej swoje całe zapasy jedzenia. Potem zobaczył mężczyznę, który udawał żebraka w podartych ubraniach, więc oddał mu swoją kurtkę. Trzecią osobą był chłopiec w podartych spodniach, który poprosił go o oddanie swoich, porządnych i ładnych. Podróżnik oddawał wszystko po kolei wszystkim ludziom, którzy tylko go o coś poprosili, aż w końcu stracił wszystkie swoje pien

Kurwus pospolitus.

To leci tak: ludzie to najzwyczajniejsze w świecie kurwy, dlatego też musisz stać się jedną z nich, żeby mieć szansę na jakiekolwiek przetrwanie. Chowasz do kieszeni indywidualność, bo ludzie jej nie akceptują. Wszyscy wołają o swoje własne zapotrzebowania, więc wywracasz oczami i kiwasz głową - dobrze, dobrze, niech mają, byle się odczepili - wyjebane - dopóki nie natrafiasz na jednostki, którym chcesz coś dać - zwłaszcza, że sam jesteś tym "krzyczącym o swoje", z tym, że ty krzyczysz inaczej. Milczysz. Nie jesteś przez to wcale lepszy, nie, nie - urodziłeś się w gatunku kurwus pospolitus i chociażbyś codziennie błagał Boga o zmianę, zupełnie nic się nie zmieni - pozostaje robić to, co robiłeś od początku - wywracać oczami przy odgłosie dudniących w głośnikach basach "dlaczego ja?" - włącz sobie Polsat i oglądnij odpowiedni paradokument, może przyjdzie ci się spotkać z twoim przypadkiem, ale pewnie nie - dawno się pogodziłeś, że urodziłeś się po prostu w złym miejs

Boję się.

To jeszcze nie czas, niedobre miejsce - ciemność a w ciemności zupełna pustka, taki to szlak do mego królestwa - Anioł Stróż musiał się chyba wtedy zdrzemnąć, a może od początku go po prostu nie było - przy chłopaku, który od urodzenia był bardziej “kimś obok” niż po prostu “sobą” - w tych cieniach, gdzie nie zasiadała publiczność, płonęły ognie - płomienie, które nie były ciepłe i które przez pożeranie każdego surowca na swej drodze nie wydzielały ciepła wbrew prawom fizyki, wbrew wszelakiej logice, a jednak czujesz to, Drogi Czytelniku? - języki czerwieni smagają - zabierają i nie dają niczego w zamian, takie było prawo Piekła, wbrew wyobrażeniom śmiertelnych nie wypełnione po brzegi garnacami w których wrzało, czerwonymi, niewielkimi ludzikami, którzy dzierżyli trójzęby w śmiesznie małych łapkach - Piekło było właśnie tym, co objawiło się przed oczami - po prostu czernią, która nie miała żadnych granic - rozciągała się poza świadomość i poza możliwy do doświadczenia przez nas świat

Bajka o żabie i skorpionie.

Stojąc na brzegu jeziora nie myślisz. Dryfujesz razem z falami, w którym tonął twój wzrok, unosisz się z kolejnymi uderzeniami powietrza, które bawią się twoimi włosami, bujasz się wraz z szumem, który pieści twoje uszy. Przyjaciółka obok ciebie również nie myśli. Spoglądasz na nią i cieszysz się, że tutaj jest. W świadomości nieistnienia, kiedy cały świat pomimo unoszących się w górę drzew i zsuwającego w dół brzegu, jest zupełnie równy w twoich oczach - nie ma spadków i wybojów. Ty Skorpion, Ona Ryba. Żądło, które posiadasz, niech spoczywa na razie, ogon nawet nie drga. Żądło, którym Ona jest, niech spoczywa na razie, przecież nie ma potrzeby kąsać. Patrzysz na nią i myślisz: może to wreszcie coś stałego..? Ona patrzy na Ciebie i mówi: ach, chyba stałość nie jest dla mnie... - a jednak to nie boli. Wystarczy w rutynie bycia przestać dryfować razem z falami i zatrzymać chwilę na tu i teraz - pozwolić, by wyboje i dołki zagościły w życiu, bo tylko tak można było doświadczyć prawdziwyc

Wszyscy.

Powiedziałaś mi dzisiaj, że wszyscy na tym świecie chcą pomocy. Że wszyscy potrzebują kogoś, kto będzie w stanie się nimi zaopiekować, zająć, kiedy oni nie będą mogli tego zrobić dla siebie. Lubię to słowo "wszyscy". W świecie pełnym outsiderów, gdzie każdy miał coś ciekawego do powiedzenia, gdzie każdy miał swoją historię, a tylko garstka mogła się pochwalić tą "radośniejszą", słowo "wszyscy" miało lepki wyraz - przyczepiało język do podniebienia i prosiło się aż o zmianę akcentu, kiedy się go wypowiadało - jedno słowo wypowiedziane na wiele sposobów mogło mieć przeróżne znaczenia - jedno słowo manipulowane spojrzeniem, gestami, intonacją, barwą głosu - jeśli ja powiem "wszyscy" gwarantuję, że zabrzmi to tak, że nie zrozumiesz, kim są ci "wszyscy" - te dwie dziewczyny za twoimi plecami, które właśnie podniecały się możliwością zostania fryjerkami? Małolaty, które bardzo mało w życiu widziały i pewnie też mało zobaczą, nijakie, zupełni

Z Dziennika Ślepego Boga: część 1.

Nie wiem, jak to się działo. Dni po prostu mijały i tak mijał ten - jeden z wielu, po prostu kolejny, po prostu... prosty w swoim skomplikowaniu - lecz skomplikowanie tkwiło tylko w mojej głowie, dla świata za kratami, które były w tym wypadku szklanym oknem, prostota tego życia przecierała szlaki codzienności - dom, salony, dom - czasem podróż, o której się marzyło, zjawisko mojego własnego buntu, mającym być dowodem na to, że też mam coś do powiedzenia. Bo widzisz, Kochanie, w tej codzienności zabrakło paru aspektów, które istniały dla "Na zewnątrz". Chcę stąd wyjść. Chcę należeć do "Na zewnątrz". Nie wiem, dlaczego "chcieć" nie zawsze oznaczało "móc" - przynajmniej nie w moim wydaniu. Pomyślałem, ze jeśli będę krzyczeć wystarczająco głośno, to ktoś mnie wreszcie usłyszy - jeśli rozpalę wystarczająco jasną świecę, to ktoś mnie w końcu dojrzy w tym okienku, jeśli nie dzisiejszej nocy, to każdej następnej, podobno wiara czyni cuda, niech uczy

Witaj.

Witaj (z szeroko rozwartymi ramionami, z szeroko zamkniętymi oczami) w nowym roku szkolnym - jak się bawisz? Jak twój plan zajęć? Jak czujesz się jako student? Uczeń? - więcej, dajcie nam więcej pytań, bo przecież to nie tak, że słyszymy je co roku, co pół roku - biada studentom... Nie jest źle, w końcu są pytania zadawane o wiele częściej, ale jakoś te są wybitnie drażniące, wwiercają się złośliwością w twoje bębenki uszne pewnie dlatego, że poza szkołą chciałbyś o niej najlepiej zapomnieć i udawać, że już nic cię nie obchodzi, że niczego nie musisz - żyć be konieczności jutra, świetna sprawa - i tak się witasz. Samego siebie, chociaż powitało cię bardzo wielu na uroczystym otwarciu i inauguracji - bardziej uroczyście się nie da, sorry - ale wracasz do cichego domu, gdzie wyskakuje współlokatorka, w której oczach widzisz wkurwienie, mówi ci, że ślusarza zamówiła, bo twoje drzwi trzaskają i zamyka się zaraz w swych czterech ścianach - jest dość przyjemnie, no nie? Dzień tak samo szary

Wesz za kołnierzem.

Masz trochę pokręcone myśli, wiemy o tym oboje, ale dzisiaj są nad wyraz spokojne, nad wyraz ciche, nawet jeśli przyłożysz ucho do ściany czaszki zapewne ich nie usłyszysz - kiedy próbujesz twoje serce zaczyna się od razu odzywać, bo w sumie to czegoś chcesz, coś chcesz zrobić, ale co..? Siedzisz w bezruchu, wpatrujesz się w monitor, wsłuchujesz się w agresywny, mocny wokal piosenki, która gra na słuchawkach i pytasz: czego chcę? Siedź dalej - chcesz się wiercić jakbyś miał wszy, Nie fizycznie - bo fizycznie wyjdziesz na dwór, jest całkiem miła pogoda, powpatrujesz się w drżące na wietrze liście, spojrzysz w niebo, myśląc, jak by to było latać... ach, przynajmniej pojawi się jakakolwiek myśl - zawsze to lepiej, niż ta zupełna cisza, którą wypełniają tylko słowa piosenek. Przeżyłeś to już? Mógłbyś pisać ciągle i wciąż te same słowa, bo tylko one docierają do twojego wnętrza, jak więc mówić o czymkolwiek innym, jak się czymś zająć, gdzie odnaleźć swój ratunek? Oplata cię melancholia złeg

Wiara i Nadzieja.

Wiara i Nadzieja umarły. Zupełnie jak Bóg. Urodziłeś się na tym świecie z wielkimi perspektywami, wiesz? Nie byłeś skażony rzeczywistością, brudem, nie byłeś rozweselony tanimi żartami i nie zapatrywałeś się w okładki czasopism, gdzie prezentowano pół nagie kobiety, wmawiając ci, że są największym pięknem - te ich sztuczne, jędrne piersi, te cudowne, poprawione w photoshopie uda, które kusząco wysuwały się spod sukienek, te ich nudne, powtarzające się ciągle twarze - nie sposób odróżnić jednej od drugiej - byłeś czysty. Prawie czysty. W końcu nie byłeś kartką - nie można było ci wszystkiego zapisać jak maszynie, nie można było cię zalać farbami i uznać, że taki pozostaniesz - miałeś już swój charakter, przynajmniej jego obrysowania, trzon, który potem miał być kształtowany przez otoczenie, w którym się znajdywałeś, a który czasem był sztucznie zmieniany przez twoich rodziców, bo "przebywasz w złym towarzystwie" - argument dobry jak każdy inny, byle tylko ułożyć dziecko tak,

Zależy Ci.

Zastanawiasz się jak to jest, że w życiu zależny ci na naprawdę niewielu sprawach - i każdy powiedziałby, że są durne, marne, że nic nie znaczą - a przynajmniej powiedzą to Ci, którzy cię nie znają. Ci, którzy znają, powiedzieli już dawno temu: jak mógłbym mówić, że to, na czym ci zależy jest błahe, kiedy sama uznałaś je za ważne? W rosnących stosach priorytetów pędzącej codzienności chyba po prostu nie możesz się odnaleźć - dlatego pracę, studia, jakiś licencjat, magisterka, doświadczenie, założenie rodziny - wszystko to coraz bardziej milknie, niknie i oddala się - dalej i dalej, aż do zaniku szarości. Tam, gdzie były kiedyś rozbite w pył dziecięce marzenia, o których zachowanie tak długo się modliłaś. Teraz możesz modlić się tylko o to, by chociaż ten pył nie zniknął - spróbuj zebrać go do słoika, odstawić na biurko i nie sięgać do niego zbyt często chociaż wiem, jak to kusi - przecież sam sięgam do niego mimowolnie... - chwile, w których odkręcasz wieko, przychodzą same, a ty wraz

Boli głowa.

Ugh, boli głowa... Wszystko boli. Wstałeś lewą nogą z łóżka i już wiesz, że dzień będzie nieudany - ględzenie tych wszystkich pozytywnych ludzi "ee tam, rozbudzisz się i będzie w porządku!" tylko bardziej wkurza. Wszystko wkurza. Zaczynasz już wiedzieć, że to jedno z tych typowo polaczkowych zrzędzeń, chociaż niby nie lubisz schematów - nie oszukujmy się, schematy zawsze będą, w naszym rękawie leży tylko odpowiednie rozegranie ich, żeby z irytujących wierzeń Wiary przemienić je na coś zabawnego. Dlatego myślisz sobie: no tak, więc zrzędzę - i co z tego? Brakuje mi teraz tylko piwa w ręce, telewizora i dobrego meczu piłki nożnej - najlepiej reprezentacji Polski, żeby było jeszcze bardziej abstrakcyjnie - nie urażając, naturalnie, fanów tego sportu - po prostu sam go nie rozumiesz, zawsze był tylko bieganiną za piłką, tak jak i szanujesz to, że inni nie rozumieją twojego całodniowego spędzania dnia przed komputerem. Każdy ma własne hobby. Tylko teraz stop - zacznie się robić zb

Długa droga do domu.

Stoisz w progu swojej kuchni. Wiecie - kuchnia jak kuchnia, nie ma w niej niczego nadzwyczajnego - trochę paprochów na blacie, czyste kafelki, bo przecież wczoraj myłeś podłogę, ba! - przecież nawet odkurzyłeś pół mieszkania, taki jesteś z siebie dumny! - i mówisz. Stoisz i mówisz. W sumie nie jesteś nawet pewien co - głupoty przeciekają przez twoje usta z taką samą łatwością z jaką alkohol rozgrzewa trzewia wlany odpowiednio szybko do brzucha - pół śnisz, bop to musi był pół sen, gdy nic wokół ciebie się  nie przesuwa, nie przemieszcza, a biel cicho chodzącej lodówki i szum wiatru za oknem są jakby obok ciebie - wszystko jest obok ciebie. Nawet twoje własne ciało. Mówisz. Nie przyszedłeś tutaj nawet w żadnym konkretnym celu, a przynajmniej teraz ten cel się nie klaruje - ciężko by było, kiedy wszystko tonie w swojej ciszy - mówisz... i nie słyszysz swoich własnych słów. Mówisz do swojej koleżanki. Stoi przy oknie i wygląda przez nie - chyba, koniec końców, tylko ją dostrzegasz -

Taki moment.

Przychodzi taki moment Twojego życia, że postanawiasz się wziąć za siebie. W sumie to przeszedłeś, dość problemowo, ale jednak, gimnazjum, kończąc je czerwonym paskiem, jakoś przebrnąłeś przez złote, jeszcze bardziej problemowe, oznaczone oparami alkoholu i fajek, czasy liceum i dostałeś się na studia - najpierw na jedne, które złamały twoje marzenia, potem na drugie, w końcu te wymarzone - i nikt nie pytał, jak się z tym właściwie czujesz - to znaczy nie pytała rodzina, bo w końcu rodzina zawsze "chce dla ciebie najlepiej", tylko za bardzo nie pytają, czym według ciebie jest to "najlepiej". To nic. Doceniasz. Doceniasz, ponieważ cię utrzymują, starają ogarniać, pomagali w ciężkich chwilach i kopali w poślady, kiedy było trzeba iii... i takim sposobem zostajesz licencjatem. W czasie kiedy maturzyści się cieszą, że w końcu dostali wyniki, jedni wylewają łzy, że nie zdali i czeka ich poprawka, drudzy już rozwierają ramiona, czekając na swoją kolej studiowania, ty z

Introwetyk.

Obraz
Przedstawiał się tak przed całym światem - Ekstrawertyk, tak było mu na imię, Uśmiechnięty Buntownik z Wyboru - tak go postrzegali. Wszystko byłoby pięknie fajnie, gdyby nie fakt, że był przecież Chorym Introwertykiem. Przyszedł na świat z szeroko rozwartymi powiekami - i kochał ten świat, doceniał jego piękno, każdy promień słońca padający na załamującą się tafle wody, każde pióro wróbla przelatującego nad oknem, każde drżenie liści topoli - i wierzył, że skoro ten świat jest tak piękny, to i ludzie muszą w sobie to piękno nosić, dlatego wyciągnął swoje serce na drewnianą tacę - nie poszukiwał srebrnych zastaw, które tylko oślepiałyby, odbijając blask dnia. Więc ludzie brali, kawałek po kawałku, stopień po stopniu, obracali się, robili swoje, wbijali gwoździe, zapominali, dorabiali kolejnych igieł, tłamsili, przypominali, że bycie tutaj dziwnym nie jest wszystkim w smak. Przypominali o tym również nauczyciele, którzy przecież mieli przynieść wiedzę i mądrość. Przynieśli rozczarowa

Marzenia.

Wystawiasz dłoń za okno - łapiesz w nią wiatr. Wystawiając dłoń za okno chcesz złapać marzenia. Chcesz zacisnąć na nich palce, zmiażdżyć je, poczuć w swojej garści, by wycisnąć z nich wszystkie soki i nacieszyć oczy wypływającym zeń nadzieniem - taki syndrom, jak wiecie, dość popularny:L mieć ciastko i zjeść ciastko. Marzenia, jak sądzę, istnieją po to, by je posiadać - bo kiedy się je spełnia to przestają być marzeniami - wtedy nikt z nas nie chce już wystawiać ręki za okno. Nie ma się już czego łapać. Ty jednak wciąż czekasz. Możesz mieć nawet kosz z wiernym przyjacielem zawsze przy marzeniach towarzyszących - Nadzieją - licząc na to, że to ułatwi ci ich złapanie - jeszcze nie wiesz w sumie, co z nimi zrobisz - nie myślisz o skutkach długodystansowych - widzisz tylko woal szczęścia i spełnienia, który na pewno cię dosięgnie, kiedy te soki się poleją - brak w tym świadomości destrukcji ważnej części siebie - dostrzegasz tylko budującą radość, na której ponoć ma się opiera

Pamiętnik Persony non grata.

Słowo wstępu w trzecim poście?  Ponoć do trzech razy sztuka. Dajcie sobie zawsze zawsze dodatkową, czwartą opcję, gdybyście zawalili trzy pierwsze. Miała bardzo ładny uśmiech - delikatny i szczery - i piękne oczy - kiedy się uśmiechała, wraz z nią uśmiechał się cały świat. Taką właśnie była dziewczyną Wędrowała po obłokach lekko, jak łania, która wychodzi wczesnym porankiem pośród mgieł na łąki i ledwo ugina trawy pod swoimi smukłymi nogami i ledwo zahaczała o rzeczywistość, oglądając ją przez barwną bańkę, w której się unosiła. Tak widziała szkołę, swoich rodziców, swoich znajomych i wreszcie samą siebie w lustrze, które stało w jej pokoju i do którego codziennie rano zerkała, czy aby nie założyła koszulki tył na przód. Przez tą bańkę nie była jednak ślepa - brud i kurz wyjątkowo łatwo na niej osiadały, ale i ona wyjątkowo łatwo je ściągała - przecież taką już była: aniołek, który zapragnął zbawić świat.  Wiesz, jak cenne są wspomnienia. Wiesz to? Nawet te złe - nawet

Prezent.

- Co chciałabyś ze sklepu? - Pieniądze i szczęście. Siedzisz przy biurku z długopisem w ręce, spisując listę rzeczy, które lubisz robić, przedmiotów, które sprawiają ci przyjemność i barw, w jakich się lubujesz (zrób ją) i opierasz leniwie głowę na dłoni - leży idealnie, zupełnie jakby w dziele stworzenia przemyślano, że pewnego dnia spojrzysz w kierunku okna siedząc pryz biurku, na którym leżeć będzie ta konkretna lista i ułożysz na blacie łokieć tak, by twoja dłoń mogła podtrzymać policzek - mieściła się. Od zawsze miała się tam mieścić.  Może po prostu potrzebowała wsparcia mocniejszego niż kręgosłup. Wszystko to dlatego, że ktoś Cię o tą listę poprosił. Chciał Ci zrobić najlepszy prezent pod słońcem. I koniec końców kończysz myśląc nie o tym, co Ty lubisz, ale o tym, co lubi ta osoba, która Cię o tą listę poprosiła - bardzo bliska Ci osoba, której ufasz, z którą spędzasz czas - i o tym, jaki Ty mógłbyś jej dać prezent. Książka? Banalne. Kubek? Już dałeś. Podusz

I pewnego dnia...

Budzisz się. Wszystko jest w porządku, w końcu to tylko kolejny poranek w twoim kolejnym mieszkaniu - ale przynajmniej twoim własnym - i płaczesz. Nie płaczesz dlatego, że nie masz czego do garnka włożyć, albo dlatego, że twoje życie to jedna wielka mizeria - tragedia, gdy ktoś nie lubi ogórków - nawet nie dlatego, że wszystko potrafisz zepsuć jedną głupią akcją i zranić ludzi, na których ci zależy. Możesz w końcu płakać tylko dlatego, że się budzisz. Skoro już płaczesz i nie możesz się pozbierać wspominasz swoje sny - przeglądasz je i odkrywasz, że chociaż w sumie to przez nie wylewałeś słone łzy, to są jedynie dowodem, potwierdzeniem konkluzji, którą już wysnułeś. Płaczesz, bo wszystko jest w porządku, w końcu to tylko kolejny poranek w twoim kolejnym mieszkaniu. Z żalem i ciężkim sercem siadasz do komputera, no bo hej - jedni palą fajki, żeby się odstresować i zapomnieć o problemach, inni piją alkohol, a Ty sięgasz do świata mitów i fantastyki. Do internetu. Już nie