Z Dziennika Ślepego Boga: część 1.

Nie wiem, jak to się działo. Dni po prostu mijały i tak mijał ten - jeden z wielu, po prostu kolejny, po prostu... prosty w swoim skomplikowaniu - lecz skomplikowanie tkwiło tylko w mojej głowie, dla świata za kratami, które były w tym wypadku szklanym oknem, prostota tego życia przecierała szlaki codzienności - dom, salony, dom - czasem podróż, o której się marzyło, zjawisko mojego własnego buntu, mającym być dowodem na to, że też mam coś do powiedzenia. Bo widzisz, Kochanie, w tej codzienności zabrakło paru aspektów, które istniały dla "Na zewnątrz".
Chcę stąd wyjść.
Chcę należeć do "Na zewnątrz".
Nie wiem, dlaczego "chcieć" nie zawsze oznaczało "móc" - przynajmniej nie w moim wydaniu.
Pomyślałem, ze jeśli będę krzyczeć wystarczająco głośno, to ktoś mnie wreszcie usłyszy - jeśli rozpalę wystarczająco jasną świecę, to ktoś mnie w końcu dojrzy w tym okienku, jeśli nie dzisiejszej nocy, to każdej następnej, podobno wiara czyni cuda, niech uczyni cud i dla mnie - skończyłem w milczeniu i bezruchu, a maleńki płomyk, który ledwo rzuca blask na notatnik i bladą dłoń, nie jest na tyle mocny, by zwabić przypadkowego podróżnego swoim ciepłem - kto by zresztą przyszedł? Noc była deszczowa, krople bębniły w szyby, przeszywając ciało deszczem - miarowo, stonowanie - jedna i druga, druga i jedna...
Stuk, stuk, stuk...
Wygrywające rytm na głębokiej melodyce nawierzchni szyby, która odbijała moją twarz, kiedy odwróciłem wzrok w jej stronę, odrywając oczy od kartek dziennika, tonąc w objęciach Nocy, wyganiając Lunę na drugi plan - stuk, plask, stuk... Spokój. Łkające nuty, które tak łatwo było wydobyć z białych klawiszy fortepianu - pocałunek deszczu przesuwał się po całym moim ciele, chociaż żadna z krople nie opadła na moją sylwetkę. Zachowuję ciszę. Deszcz nie kochał krzyczących, uderzających w stół i odzywających się nożyc. Deszcz kochał ciszę. Więc i ja ją ukochałem.
Sądzę, że w milczeniu przewijało się bardzo wiele opowieści. Może pewnego dnia ktoś odczyta tą moją - tą krótką opowieść o tym, że im głośniej krzyczałem, tym mocniej wszyscy zatykali uszy, a im mocniej zapalałem światło, tym mniej przechodniów pojawiało się na ulicy przed tym kamiennym domkiem, kiedy już powstanie kamień z napisem: tu leży taki, a taki.
Nie chcę być tym Odysem, co wraca do swej Itaki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o żabie i skorpionie.

Farafelka.

Bonć mno.