Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2016

Taki moment.

Przychodzi taki moment Twojego życia, że postanawiasz się wziąć za siebie. W sumie to przeszedłeś, dość problemowo, ale jednak, gimnazjum, kończąc je czerwonym paskiem, jakoś przebrnąłeś przez złote, jeszcze bardziej problemowe, oznaczone oparami alkoholu i fajek, czasy liceum i dostałeś się na studia - najpierw na jedne, które złamały twoje marzenia, potem na drugie, w końcu te wymarzone - i nikt nie pytał, jak się z tym właściwie czujesz - to znaczy nie pytała rodzina, bo w końcu rodzina zawsze "chce dla ciebie najlepiej", tylko za bardzo nie pytają, czym według ciebie jest to "najlepiej". To nic. Doceniasz. Doceniasz, ponieważ cię utrzymują, starają ogarniać, pomagali w ciężkich chwilach i kopali w poślady, kiedy było trzeba iii... i takim sposobem zostajesz licencjatem. W czasie kiedy maturzyści się cieszą, że w końcu dostali wyniki, jedni wylewają łzy, że nie zdali i czeka ich poprawka, drudzy już rozwierają ramiona, czekając na swoją kolej studiowania, ty z

Introwetyk.

Obraz
Przedstawiał się tak przed całym światem - Ekstrawertyk, tak było mu na imię, Uśmiechnięty Buntownik z Wyboru - tak go postrzegali. Wszystko byłoby pięknie fajnie, gdyby nie fakt, że był przecież Chorym Introwertykiem. Przyszedł na świat z szeroko rozwartymi powiekami - i kochał ten świat, doceniał jego piękno, każdy promień słońca padający na załamującą się tafle wody, każde pióro wróbla przelatującego nad oknem, każde drżenie liści topoli - i wierzył, że skoro ten świat jest tak piękny, to i ludzie muszą w sobie to piękno nosić, dlatego wyciągnął swoje serce na drewnianą tacę - nie poszukiwał srebrnych zastaw, które tylko oślepiałyby, odbijając blask dnia. Więc ludzie brali, kawałek po kawałku, stopień po stopniu, obracali się, robili swoje, wbijali gwoździe, zapominali, dorabiali kolejnych igieł, tłamsili, przypominali, że bycie tutaj dziwnym nie jest wszystkim w smak. Przypominali o tym również nauczyciele, którzy przecież mieli przynieść wiedzę i mądrość. Przynieśli rozczarowa

Marzenia.

Wystawiasz dłoń za okno - łapiesz w nią wiatr. Wystawiając dłoń za okno chcesz złapać marzenia. Chcesz zacisnąć na nich palce, zmiażdżyć je, poczuć w swojej garści, by wycisnąć z nich wszystkie soki i nacieszyć oczy wypływającym zeń nadzieniem - taki syndrom, jak wiecie, dość popularny:L mieć ciastko i zjeść ciastko. Marzenia, jak sądzę, istnieją po to, by je posiadać - bo kiedy się je spełnia to przestają być marzeniami - wtedy nikt z nas nie chce już wystawiać ręki za okno. Nie ma się już czego łapać. Ty jednak wciąż czekasz. Możesz mieć nawet kosz z wiernym przyjacielem zawsze przy marzeniach towarzyszących - Nadzieją - licząc na to, że to ułatwi ci ich złapanie - jeszcze nie wiesz w sumie, co z nimi zrobisz - nie myślisz o skutkach długodystansowych - widzisz tylko woal szczęścia i spełnienia, który na pewno cię dosięgnie, kiedy te soki się poleją - brak w tym świadomości destrukcji ważnej części siebie - dostrzegasz tylko budującą radość, na której ponoć ma się opiera

Pamiętnik Persony non grata.

Słowo wstępu w trzecim poście?  Ponoć do trzech razy sztuka. Dajcie sobie zawsze zawsze dodatkową, czwartą opcję, gdybyście zawalili trzy pierwsze. Miała bardzo ładny uśmiech - delikatny i szczery - i piękne oczy - kiedy się uśmiechała, wraz z nią uśmiechał się cały świat. Taką właśnie była dziewczyną Wędrowała po obłokach lekko, jak łania, która wychodzi wczesnym porankiem pośród mgieł na łąki i ledwo ugina trawy pod swoimi smukłymi nogami i ledwo zahaczała o rzeczywistość, oglądając ją przez barwną bańkę, w której się unosiła. Tak widziała szkołę, swoich rodziców, swoich znajomych i wreszcie samą siebie w lustrze, które stało w jej pokoju i do którego codziennie rano zerkała, czy aby nie założyła koszulki tył na przód. Przez tą bańkę nie była jednak ślepa - brud i kurz wyjątkowo łatwo na niej osiadały, ale i ona wyjątkowo łatwo je ściągała - przecież taką już była: aniołek, który zapragnął zbawić świat.  Wiesz, jak cenne są wspomnienia. Wiesz to? Nawet te złe - nawet