Walniętynki.

Jasne, już przecież x dni po walentynkach, x tygodni, wieki kurwa, neony całe minęły! Z czym ja więc do ludzi, o co tutaj chodzi? Tak samo jak z tamtym opóźnionym (w rozwoju) Grudniem (tutaj musiała pojawić się duża litera, tamten Dzień stał się świętem), tak i tutaj wymaga to pieczęci, która zastygnie gdziekolwiek, by pewnych rzeczy nie zapomnieć - tych, które są na tyle cenne, że nie chce się ich wypuścić ze swoich dłoni, skoro już raz je pochwyciliśmy. Wspomnienia zbyt często są zniekształcane przez nasze umysły.
Wszystko zaczęło się od zwykłego żarciku, no wiecie - walentynki! - święto, którego nienawidzę i go nie obchodzę, chyba że dla czystych śmieszków zbyt komercyjne, zbyt wymuskane w czerwieni i różu - rzucone hasło: pójdźmy na Pisiąt Twarzy Geja do kina! Więc poszliśmy. Dlaczego nie. Tylko szybko, szybciej, bookuj te bilety, no szybciej! Kurwa nie mam pieniędzy na koncie! Ja też nie! Ale mam oszczędności! ... Serio Sahir, serio? Chcesz wydawać oszczędności na 50 Twarzy Greya? Zdisowany na wejściu. Ponieważ, jak już napisałem, święto komercyjne, to i kino zmieniało swe zasady na ten jeden dzień - wiecie, że nie możecie akurat w walentynki zarezerwować miejsca? Nie, musicie je od razu kupić - nawet zrozumiałe, w końcu chcą ciągnąć od ludzi jak najwięcej kasy.
Uff, jest dobrze, dostałem przelew!
Bilety zostały  kupione.
Film dokumentalny "Pisiąt Twarzy Greya, Walentynki i Ja" zaczął być kręcony.
Tak serio - nie mam nic do tego filmu, rozumiem, czemu niektórym się podoba (P.S. słyszałem, że w jednym kinie sprzątaczki po premierze tego filmu znalazły sporo ogórków pod siedzeniami, niegrzecznie, panienki!), ale to nie tak, że uważam go za wybitnego. Story ma duży potencjał, tylko zostało zrujnowane na rzecz seksów, w końcu taki był zamysł, czego się spodziewać po fan ficku Zmierzchu (do Zmierzchu też nic nie mam. Nawet szacunku.).
Poszliśmy.
Wydaliśmy w sumie około 140 złotych na dwa bilety i jakieś żarcie, żaden wielki zapas, dwie paczki naczosów, picie, innymi słowy: nakręcenie tego filmu trochę kosztowało. Znaczy tego dokumentalnego. Zdecydowanie byliśmy ciekawi, czy w Walentynki na taki film pójdą pary i wiecie co? Osobiście byłem przerażony ilością parek, które poszły i chichotałem z facetów czekających na swoje niewiasty pod damskim kiblem. Ta, śmieszki hehezky, a sam kurwa potem czekałem.
Osom.
Wchodzimy do sali? Nie, jeszcze nie, sprzątają pewnie ogórki po poprzednim seansie.
No i git.
Ej, ale może jednak pozwolisz mi odpalić tego lura, żebym mógł łapać Pokemony, co? Nie? Kurwa szkoda...
Połowa kina pełna - eee, słabo, na trylogii Władcy Pierścienia była cała sala, nic już nie zastąpi całej nocy w kinie ze śpiewem na mordzie: "They takkin' the hobbits to Isengard!" - obżeramy się naczosami, rozglądamy wokół... albo raczej ja rozglądam się wokół na telefonie, szukając Pokemonów w Pokemon Go, wyłączyłem na reklamy, bo wiadomo - reklamy ciekawy temat, nie wymagają myślenia - i były zdecydowanie ciekawsze od samego filmu, który pod koniec zaczął mnie aż nazbyt nudzić, a jednak ubawiłem się po pachy razem z Nią. Przed kinem pochodziliśmy po galerii - wiecie, niby nic, a jednak dla kogoś takiego jak Ja, kto na galerie jest uczulony, to zawsze COŚ - i po seansie, zmordowani, wróciliśmy do domu.
Hej, serio, niby nic.
A jednak zajebiste Walę w Tynki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o żabie i skorpionie.

Farafelka.

Bonć mno.