Z pamiętnika ślepego Boga: Bohaterowie umierają.

Miał starą, czarną bluzę z kapturem, która dopasowywała się do jego ciała tylko dlatego, że miał dość szerokie ramiona i gdyby ściągnął koszulkę, zobaczylibyście ciało wyrzeźbione ciężką pracą i treningiem - Los wziął dłuto w swoje ręce i zostawił blizny, wykuł mięśnie, które nie miały niczego wspólnego z sześciopakiem ani pięknymi rysami ciałka pedałka wyciągniętego prosto z siłowni, który zamiast siłą operował wyglądem. Do tego czarne dżinsy, jedne z tych lekko obdrapanych, lekko powycieranych, ale przynajmniej nie starych, były już powycierane fabrycznie, żeby miały pazurek i nie były prostymi dżinsami, których pełno - chociaż takich też pełno - i całkiem nieźle wyglądały na jego nogach, nie obcisłe, nogawkami ginąc w czarnych, poobdzieranych, wojskowych butach zawiązanych porządnie, by nie zsuwały się z nóg - pomimo tego, że swoje już przeszły, to były zadbane - wyczyszczone, mające na sobie ledwo dzisiejszą warstwę kurzu, która nie była widoczna w półcieniach, chowając się za nagim krzewem, na którym wiosną pojawią się pąki, a teraz, tej jesieni, były to tylko patyki - jednak patyki, które ciężko było złamać. Wciąż w ich wnętrzu krążył świeży sok, nie były wyschnięte, nie były suche, jeszcze kawałek do zimy, jeszcze mają czas na uśnięcie, na razie pozwólmy im bujać się do snu w promieniach zachodzącego, jesiennego słońca. I zastanawiam się, czemu to zawsze musi być zachodzące lub wschodzące słońce? Odrobina romantyzmu i dramatyzmu przepływa przez ciało, kiedy tylko pamięć nasunie obraz i ciepło ostatnich promieni, które malowały barwami nieboskłon, ten nieskończony, ten, który miał przed nami otwierać nieskończone możliwości, taka nasza furtka do czegoś bardziej poetyckiego w świecie, w którym rano budzimy się do pracy kiedy jest ciemno i wracamy, kiedy właściwie wszystko jest zachmurzone (nasze głowy bujają w chmurach, tych burzowych, z naddatku problemów).
Jego głowa nie była zachmurzona.
Wpatrywał się w słońce dzierżące pędzel artysty, obserwował, jak przejeżdżało w lewo i prawo po falach, które koiły spokojnym szumem, jak wychylało się w przód i cofało do tyłu z powodów dla niego niezrozumiałych, nie był przecież fizykiem, by dokładnie wiedzieć, jak funkcjonuje słońce i dlaczego nie ma stałego kształtu. Bardzo mało wiedział o tym świecie i jego stworzeniu. W pustym umyśle nie było miejsca na rozważania o tym, jak działał prąd i dlaczego po pstryknięciu włącznika żarówka zaczynała się żarzyć, ani jak właściwie działa żelazko, że jest w stanie wyprostować każdy materiał. No i właściwie dlaczego, skoro słońce było ponoć tak gorące, jednak nas wszystkich nie spalało..? Miał w umyśle takie miejsce, jak większość mężczyzn, w którym nie zachodziły żadne zmiany, w którym nic się nie działo, które zezwalało na spoglądanie przed siebie i nie zastanawianie się o tym wszystkim, dosłowne niemyślenie, dosłowny bezruch - cudowne orzeźwienie od tego, co czaiło się za jego plecami.
Była to Śmierć.
Wyczuwał jej oddech - owiewała kark chłodnym tchnieniem, rozsuwając błąkające się na karku, krótkie kosmyki czarnych włosów i wyciągała kościste dłonie, zahaczając palcami o miękki materiał bluzy na klatce piersiowej, by przesuwać je wyżej, zaginając lekko odzienie, wędrując na obojczyki i jeszcze wyżej, na barki. Czasami pochylała się w przód. Obejmowała go wtedy ramionami i chociaż czuł jej obecność całym sobą, to nie odczuwał jej ciężaru - nic nie ważyła, będąc tu i teraz.
Sądzę, że to dlatego, że Życie było dla niego zbyt ciężkie.
Początki zawsze są słodkie - tak samo słodkie i urokliwie jak wschody i zachody słońca - cieszymy się z tego, że zaczynamy nowy rozdział w swoim życiu, cieszymy się z pierwszych razów, z pierwszych doznań, ale czarnowłosy chłopak w czarnej, starej bluzie, nie pamiętał chyba swojego początku. Wszystko zlewało się w jedną plamę tuszu na starej kartce pamiętnika, pogubiły się drogi, zamazały się drogowskazy - każdy z nich miał teraz pustą tabliczkę i tylko wskazówki ukazywały coś, o czym same dawno zapomniały, więc tylko wzrok za nimi wędrował, a gdzie wędrować miały nogi..? Przyszedł na tą plażę, zarośniętą dziką roślinnością, stojąc na swoim krańcu, chociaż wcale nie był stary, nie wspominając, nie dumając, nie rozliczając swoich grzechów - jeśli Staruszek w niebie istniał, to On się tym zajmie, gdy już stanie przed swoją rodziną i spojrzy w ich twarze... prędzej spotkają się w piekle. Więc końce?
W jego śmierci było więcej słodkości i radości niż w początkach - wszak już na swoim początku wiedział: zawód "bohater" to zawód o wyjątkowo krótkim stażu.
Ostatni oddech tej chłodnej jesieni, nim osunął się na ziemię.
Ach, były przecież jego urodziny...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o żabie i skorpionie.

Farafelka.

Bonć mno.